wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział II Wyższy stopień bólu

 Kilka dni później czołgałam się pod płotem. Jakiś zadzior znowu rozerwał moją bluzkę, działo się to prawie za każdym razem, gdy próbowałam dostać się na teren teatru.
 Omiotłam spojrzeniem tak dobrze mi znaną okolicę.
 Na zarośniętej płaszczyźnie wznosiły się sterty gruzów. Osmolone cegły w przedziwny sposób kontrastowały z zielonym mchem. Gdzie niegdzie Matka Natura postawiła kępę krzewów. Na środku placu stała scena, również przypalona. W jednym miejscu deski zapadły się do środka, w innym zaś ogień je doszczętnie zniszczył, gdzie indziej  wyrosło drzewo. Mimo tych wszystkich szkód, były miejsca, w których można było spokojnie postawić stopę.
 Teatr został „zabity” przez dwa czynniki: ogień i czas. Efekt był makabryczny.
 To tu, to tam stały pojedyncze, kruszące się ściany. U ich stóp piętrzyły się zwaliska rozwalonych brył. Panował ogólny bałagan.
 Zrzuciłam plecak na ziemię i wsparłam ręce na biodrach. Nie miałam ani rekwizytów, ani scenariusza. Nie było dla mnie problemem by zrobić wszystko od nowa, lecz sam sposób, w jaki je straciłam, był bardzo bolesny i upokarzający.
 Usiadłam na, złamanej w pół, desce i zaczęłam śpiewać. Mój głos niósł się po ruinach, płynął między gruzami.
 -Dziewczynka zapomniana
Wzniosła się ku chmurom
Jej świadomość zadeptana
Przeciwstawiła się murom.
Dziewczyna utalentowana
Czaruje na scenie
Niegdyś dziewczynka zapomniana
Dziś dziewczyna uwielbiana.- wyśpiewywałam swoje marzenia. Niestety nie mogłam liczyć na większą publiczność niż wszechobecne powietrze. Zadowalałam się zapomnianą placówką, papierowymi rekwizytami oraz akompaniamentem muzycznym, wykonanym przez ptaki. 
  Promyk słońca odbił się od czegoś, co leżało w dziurze, w scenie. Zaciekawiona spojrzałam w tamtą stronę. To miejsce było tak opuszczone, że nikt prócz mnie tu nie przychodził, brakło więc śmieci. Co to mogło być?
 Często znajdowałam tutaj strzępki starych kostiumów, rozwalone części rekwizytów i stłuczone szyby. Mnóstwo stłuczonych szyb. Może to od nich odbijało się światło?
 Nachyliłam się nad wyrwą i spojrzałam w głąb. Na dnie błyszczało się metalowe pudełko z delikatnymi zdobieniami. Zachwycona sięgnęłam po nie. Przejechałam palcem po misternych wybrzuszeniach, a następnie otwarłam je. Moje oczy i usta rozchyliły się w niemym zachwycie.
 W pudełeczku, na aksamitnej poduszce, leżała maska utrzymana w zimnych kolorach, bez zbędnych dekoracji. Wiły się po niej te same misterne znaki, co na opakowaniu. Niby taka prosta, a jednak zapierała dech w piersiach.
  Od razu zapragnęłam ją założyć.
-Będzie idealna na karnawał!- pisnęłam. Zawsze marzyłam o udziale w nim. Nie jako zwykły mieszkaniec Wenecji bądź turystka, ale jako aktorka.
 Gdzieś tam, w głębi mojej świadomości, zapalała się czerwona lampka mówiąca o niebezpieczeństwie i o tym, że to bardzo dziwne, iż  znalezisko ocalało. Zignorowałam to. Moje myśli już wybiegły w przyszłość, widziałam siebie w pięknej masce i tłumy, które mnie podziwiają.
 Mieszkania w Wenecji były bardzo drogie, a ja nie miałam zbyt dużo pieniędzy. Mama mimo wszystko upierała się, by tutaj zostać. Przez jej widzimisię prawie na nic nie było nas stać, nie wspominając już o przepięknej masce. Chyba dlatego dzieci się ze mnie śmiały. Nosiłam stare ubrania, koślawo pozaszywane w wielu miejscach, nie miałam olśniewających zabawek, tylko własnoręcznie wykonane  drobiazgi. No i kochałam teatr, a dokładniej operę, której początek wiąże się z Wenecją. Zabawne, prawda? 
 Gdy tylko maska zetknęła się z moją skórą, poczułam szarpnięcie. Niewyobrażalny ból zwalił mnie z nóg. Nie był on ani fizyczny, ani psychiczny. Cierpiała moja dusza.
 Otwierałam szeroko usta i łykałam ogrom powietrza, ale to nic nie dawało. Wciąż się dusiłam. Oczy przeszły mi krwią, żyły na czole, szyi i rękach wystąpiły na wierzch. Wbijałam paznokcie w spróchniałe deski. Trzęsłam się i wiłam, moja klatka piersiowa unosiła się kilka centymetrów nad ziemię, a potem z impetem opadała.
 Przed oczami migotały mi kolorowe światła, wyłaniające się kolejno z ciemności. Nie widziałam nic poza nimi.  Różnobarwne kropelki wirowały co raz szybciej i szybciej. Znikały i powracały, jaśniały i ciemniały, rozmywały się i wyostrzały, przybliżały i oddalały.
  Miałam wrażenie, jakby jakaś ognista dłoń przeszukiwała moje wnętrzności niczym kobiecą torebkę. Jakby wszystkie ręce z całego świata uderzały moje ciało rozpalonymi młotkami. Jakby multum niesfornych dzieciaków ciągnął mnie za włosy. Choć leżałam, czułam, że ktoś bije mnie po plecach podpalonym batem.
 W tym momencie dwa określenia, cierpienie i rozkosz, zlały się w całość, ponieważ nie było żadnego słowa, które opisywałoby mój stan, a wszystkie, które mogłyby przyjść mi na myśl, były zbyt delikatne. Każdy z ciosów, wymierzony przez moich dręczycieli, zdawał się być głaskaniem przy obecnych katuszach.
 Wiłam się i krzyczałam na zniszczonych deskach. Może 5 minut, może godzinę, może dzień.  Całkowicie straciłam rachubę czasu. Powinnam była zemdleć, ale jakaś tajemnicza siła kazała mi pozostać świadomą.
 Gdy to wszystko się skończyło, słońce już zaszło. Wciąż leżałam, dysząc ciężko, zalana potem. Ubranie przykleiło się do mojego rozpalonego ciała.
 Drżącą ręką dotknęłam twarzy. Nie wyczułam na niej maski.
 Nic nie rozumiałam. Bardzo się bałam, bardziej niż  kiedykolwiek.
 Dźwignęłam się z desek i odrętwiała zeszłam na ziemię. Przejrzałam się w odłamku rozbitego lustra.
 Nic się nie zmieniłam. Ciągle miałam szczupłą, twarz, szpiczasty podbródek i delikatny, mały nosek. W moich oczach, teraz szeroko otwartych, ze zwężonymi źrenicami, wciąż szalało morze błękitu. Długie, proste, hebanowe włosy opadały na wychudłe ramiona i kończyły się przy kościstych łokciach. Niezmiennie byłam niska i mizerna. Gdybym była w tedy bardziej przytomna, na pewno dostrzegłabym minimalne zmiany. Podkrążone, zaczerwienione oczy, pogryzione do krwi usta i niezdrowo bladą cerę.
 Chwyciłam plecak i wróciłam do domu. Moja twarz zastygła w wyrazie bezkresnego przerażenia. Szeroko otwarte oczy, lekko rozchylone usta, szybki oddech.
-Hej! Aktorzyno!- ktoś za mną zawołał. Zignorowałam go i poszłam dalej, obojętna. Ten ktoś spróbował zaczepki jeszcze kilka razy, ale potem się poddał widząc, że moja mina się nie zmienia. Ani razu na niego nie spojrzałam.
 W domu nie zjadłam kolacji, nie spałam też przez całą noc.

 Do tego czasu nie wiedziałam, że da się myśleć o niczym, ale ja właśnie tak spędziłam następne tygodnie, żyjąc, jak robot z ziejącym pustką umysłem

2 komentarze: