niedziela, 11 maja 2014

Rozdział III Defekt

  Nie było łatwo, ale w końcu udało mi się pogodzić z tamtym wypadkiem.
  Zdarzało się, że budziłam się w nocy z krzykiem, ale nic poza tym.  Wszystko wróciło do normy, dzieciaki wciąż mi dokuczały, a ja ciągle włamywałam się do teatru. W sumie nie wiem, czy to określenie jest trafne, bo jak można wkraść się do czegoś, co już pewnie do nikogo nie należy? Bywałam tam codziennie, tak jak kiedyś. Inne dziecko na pewno zaprzestałoby odwiedzania tego miejsca i znalazło nowe, ja natomiast mimo wszystko czułam się z nim silnie związana. Jakaś tajemnicza siła pchała mnie w jego kierunku.
  Pewnie myślisz, że trudno mi było czuć się tam swobodnie. Mylisz się. Ze wszystkich sił starałam się zapomnieć o masce, więc zajmowałam się grą. Sprawiało to, że dosłownie wszystko inne wylatywało mi z głowy. Skupiałam się na odpowiedniej pozie, intonacji, wymowie. Czasem wymyślałam własne tańce lub pieśni. To w zupełności wystarczało. Może właśnie dlatego ciągle tam wracałam? Może nie żadna siła, ale zwykła naiwna pogoń za marzeniami ciągnęła mnie w te strony.
  Od tamtego zdarzenia minął już rok. Skończyłam 11 lat i nieco urosłam. Mój głos się odrobinę zmienił, dzięki temu śpiewałam lepiej.
  Stałam na  środku sceny, z rękoma uniesionymi w górę. Odgrywałam coś, naprawdę nie pamiętam co. W końcu minęło już tyle czasu. Nagle świat gwałtownie zawirował. Trwało to tylko chwilkę, ale wystarczyło bym przeniosła się w zupełnie inne miejsce.
  Znalazłam się na deskach scenicznych w przepięknej budowli. Obszerna estrada tonęła w blasku reflektorów. Przede mną stał multum siedzisk obitych czerwonym materiałem. Zdawać by się mogło, że sala jest pusta, jednak w ostatnim rzędzie,             w cieniu, siedziała jakaś postać. Z tej odległości nie byłam w stanie wyraźnie jej dostrzec. Była dla mnie niczym duch.
  Bogactwo wystroju zapierało dech w piersiach. Był to z pewnością teatr, w którym występowali najznamienitsi aktorzy. Ale co ja tam robiłam?
  Poczułam nieprzyjemne łaskotanie w gardle oraz mrowienie w czubkach palców. Miałam w głowie myśl, która wciąż mi uciekała, jakby nie należała do mnie.
  Nie pewna, co mam robić, po prostu stałam. Nie zwracałam uwagi na nieznajomego, który czujnie mnie obserwował. Z zachwytem w oczach przyglądałam się wnętrzu.
   Usłyszałam melodię wywodzącą się z pozytywki. Z początku była cicha, potem jej głośność stopniowo rosła. Była naprawdę piękna. Miała w sobie coś z magii.
   Mrowienie nie ustępowało ani nie wzmagało się, dodatkowo poczułam jakby ktoś wbił mi w kark mnóstwo szpilek. Mimo wszystko nie bolało mnie prawie wcale, momentami czułam nawet przyjemne łaskotanie.
  Stałam nieruchomo. Mięśnie nóg miałam otępiałe, bałam się ruszyć je na siłę.  Odruchowo położyłam dłoń w miejsce ukłuć.  Moje palce zetknęły się ze skórą, nic tam nie było.
  Po jakimś czasie, nie wiem dokładnie ponieważ straciłam jego poczucie, znowu pozostało tylko mrowienie.
  Zrobiłam krok do przodu i po raz kolejny wszystko zaczęło się kręcić. Poczułam, jakbym spadała.
  Z powrotem byłam na ruinach, a dokładniej leżałam. Chropowate deski dotykały mój policzek.
  Oczywistym jest to, że byłam zmieszana i zdziwiona. Jednak nie aż tak bardzo, jak po włożeniu maski. Gorzej niż w tedy już chyba być nie mogło.
  Pozbierałam się z ziemi i znów dotknęłam karku.
  Mój wrzask spłoszył wszystkie okoliczne ptaki. Wzleciały w niebo zasłaniając słońce. Były pewnie tak przerażone, jak ja. Gdybym mogła, też bym odleciała. Ale jak miałabym uciec przed samą sobą?
  Na moim karku nie było już skóry, tylko chłodne drewno. Twarde i wyszlifowane, jakoby najlepszej jakości.
  Upadłam na kolana i rozpłakałam się gorzko. Wyłam niczym niemowlę.
-Jak?! Dlaczego?!- krzyczałam. Zacisnęłam piąstkę i uderzyłam nią w deski. Raz, dwa, trzy, a potem przestałam. Położyłam się oplatając kolana rękoma i łkałam po cichu.
  Nie miałam nikogo, komu mogłabym o tym powiedzieć, a tak bardzo chciałam to zrobić.
  Dziecko z biednej rodziny nie dość, że samo jak palec, wyśmiewane, wyszydzane, dręczone to jeszcze na dodatek wplątało się w…coś. Bo jak mogłam to nazwać? Wtedy jeszcze do końca nie wiedziałam, co mi jest ani jak to określić.
  Gdy zaczęło się ściemniać, zabrałam swoje rzeczy i skierowałam się w stronę domu. Przestałam już płakać, lecz wciąż czułam się paskudnie.
  Na domiar złego, natknęłam się prosto na chłopaka, który uwielbiał mi dokuczać. Nie wiedziałam, jak ma na imię więc sama wymyśliłam mu nazwę- Melon. Wykazałam się pomysłowością typowo dziecięcą.  
  Był, jak na swój wiek, wysoki oraz szeroki, miał okrągłą twarz, odstające uszy, krótko przystrzyżone włosy i obrzydliwy uśmiech odsłaniający krzywe zęby. Był bogaty i rozpieszczony. Jego głos przypominał buczenie.
  Szłam zamyślona więc zauważyłam go dopiero, kiedy się z nim zderzyłam.
-Uważaj jak łazisz!- burknął i mnie popchnął. W widowiskowy sposób upadłam na pupę. Zaśmiał się i chyba uznawszy, że skoro już tu jestem, może się nade mną trochę poznęcać, ruszył w moją stronę.
  Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam uciekać. Już mnóstwo razy przekonałam się o tym, że byłam od niego wolniejsza. Wtedy po raz pierwszy udało mi się uciec. Napędzana strachem, smutkiem oraz zwątpieniem mogłabym prześcignąć wiatr.

***
  Znów te oślepiające reflektory, bogactwo wystroju i piękna muzyka. Nie musiałam długo czekać na powrót do teatru marzeń, od ostatniego pobytu nie minęły nawet dwa tygodnie.
  Tamtym razem wiedziałam, czego się spodziewać. Faza oszołomienia trwała tylko chwilę.
  Kiedy poczułam ukłucia, z trudem przezwyciężyłam otępienie mięśni. Przypominało to wychodzenie z bagna. Udałam się do wyjścia najszybszym tempem na jakie było mnie stać. Pchnęłam obszerne drzwi pewna, że zaraz obudzę się z tego koszmaru. Niestety moim oczom ukazała się…identyczna sala. Za kolejnymi drzwiami następna i tak ciągle. Od wyjścia do wyjścia biegłam coraz szybciej, bardziej przerażona i mokrzejsza od łez.
  Niewidzialne szpilki dręczyły lewą część mojego czoła.
  W końcu coś się wydarzyło. Cały budynek zaczął się trząść, na ścianach pojawiły się pęknięcia. Spory kawał sufitu upadł na scenę robiąc w niej ogromną dziurę.
  Kolejnym, co się stało był ogromny ból głowy, mający swoje centrum w miejscu,             w którym jeszcze przed chwilą czułam ukłucia.  Uklękłam na jednym kolanie i wbiłam paznokcie w skórę okalającą moją czaszkę. Po paru minutach zaczęłam krzyczeć, pot oblał moje ciało.
  Teatr trząsł się coraz mocniej, deszcz gruzów zasypywał posadzkę. Nie byłam                w stanie się ruszyć, nawet nie wiedziałam, jakie niebezpieczeństwo mi grozi. Ból przyćmił moją świadomość, która już powinna alarmować. W każdej chwili mogłam zginąć przysypana odłamkami sufitu.
  Nagle jakiś mężczyzna mnie podniósł. Otworzyłam oczy tylko na chwilę, ale to wystarczyło bym zobaczyła jego gęstą brodę. Nawet nie zapamiętałam jej koloru. Trzymał mnie mocno, nie pozwalając bym, w ataku drgawek, upadła na ziemię.
  Biegł, czułam jak szybko się poruszamy. Nagle jego stopa napotkała jakąś przeszkodę, poleciał do przodu wypuszczając mnie ze swoich objęć. Z impetem uderzyłam głową o ziemię. Jakim cudem nie straciłam świadomości? Tajemnicza siła po raz kolejny nie była dla mnie łaskawa.
  Oszałamiający atak cierpienia nie pozwalał nawet kiwnąć palcem. Nie umiałam już krzyczeć, mogłam tylko leżeć nieruchomo.  Spod półprzymkniętych powiek widziałam rozmazany obraz. Mężczyzna przez jakiś czas leżał, nie byłam pewna, czy żyje. Był do mnie odwrócony plecami. Nagle drgnął i zaczął się powoli podnosić. Kiedy usiadł, spojrzał w moją stronę.
  Jego widok nie był najpiękniejszy na świecie. Pół twarzy miał zalane krwią, przez lewą część czoła po łuk brwiowy, skroń i część kości policzkowej biegła okropna rana. Przyglądał mi się z wyraźnym napięciem, jakby na coś czekał.
  Niemalże od razu poczułam jeszcze potężniejszą falę bólu. Zaczęłam od cichego jęknięcia, który szybko przeszedł w donośny wrzask. Gruzy zaczęły spadać szybciej i w większej ilości. Choć spadały blisko nas, żaden w nas nie trafiał.
  Często, ktoś mówi, że chyba mu zaraz głowa pęknie. Jest to bardzo wyolbrzymione stwierdzenie. W tamtym momencie mogłabym go ze spokojem użyć, ponieważ moja czaszka naprawdę ulegała zniszczeniu. Tego bólu nawet nie da się opisać.
  Zaczęło się od lewej części czoła, przeszło przez oko i kawałek za nim się zatrzymało. Miałam wrażenie jakby spływała po mnie lawa, jakby w mój oczodół ktoś wbijał nóż. Nic nie widziałam, nie poczułam nawet, jak mężczyzna znów mnie podnosi.
  Nagle wszystko zniknęło. Całe cierpienie i otępienie rozpłynęło się, jakby go nigdy nie było. Z powrotem byłam na ruinach spalonego teatru, w tej samej pozycji, co ostatnio, jakbym spadła z nieba.
  Powoli wstawałam, bojąc się, że gwałtowny ruch przywoła ból. Nic się nie działo.
  Noc wcześniej padało, więc na ruinach było mnóstwo kałuż. Przejrzałam się w jednej z nich.

  Miejsce, w którym ból był najsilniejszy, przedstawiało drewno, takie samo, jak to na karku. Było białej barwy. Przez moją twarz biegło pęknięcie, a lewe oko straciło swoją barwę oraz oślepło. 

2 komentarze:

  1. Jejuu... Co chwila przechodziły mnie ciarki. Jesteś niesamowita w opisach.
    Ona zmienia się w maskę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnym rozdziale zostanie to wyjaśnione ;)

      Usuń