Nie było łatwo, ale w końcu udało mi się pogodzić z
tamtym wypadkiem.
Zdarzało się, że budziłam się w nocy z
krzykiem, ale nic poza tym. Wszystko
wróciło do normy, dzieciaki wciąż mi dokuczały, a ja ciągle włamywałam się do
teatru. W sumie nie wiem, czy to określenie jest trafne, bo jak można wkraść
się do czegoś, co już pewnie do nikogo nie należy? Bywałam tam codziennie, tak
jak kiedyś. Inne dziecko na pewno zaprzestałoby odwiedzania tego miejsca i
znalazło nowe, ja natomiast mimo wszystko czułam się z nim silnie związana.
Jakaś tajemnicza siła pchała mnie w jego kierunku.
Pewnie myślisz, że trudno mi było czuć się tam
swobodnie. Mylisz się. Ze wszystkich sił starałam się zapomnieć o masce, więc
zajmowałam się grą. Sprawiało to, że dosłownie wszystko inne wylatywało mi z
głowy. Skupiałam się na odpowiedniej pozie, intonacji, wymowie. Czasem
wymyślałam własne tańce lub pieśni. To w zupełności wystarczało. Może właśnie
dlatego ciągle tam wracałam? Może nie żadna siła, ale zwykła naiwna pogoń za
marzeniami ciągnęła mnie w te strony.
Od tamtego
zdarzenia minął już rok. Skończyłam 11 lat i nieco urosłam. Mój głos się
odrobinę zmienił, dzięki temu śpiewałam lepiej.
Stałam na
środku sceny, z rękoma uniesionymi w górę. Odgrywałam coś, naprawdę nie
pamiętam co. W końcu minęło już tyle czasu. Nagle świat gwałtownie zawirował. Trwało
to tylko chwilkę, ale wystarczyło bym przeniosła się w zupełnie inne miejsce.
Znalazłam się na deskach scenicznych w
przepięknej budowli. Obszerna estrada tonęła w blasku reflektorów. Przede mną
stał multum siedzisk obitych czerwonym materiałem. Zdawać by się mogło, że sala
jest pusta, jednak w ostatnim rzędzie, w cieniu, siedziała jakaś postać. Z
tej odległości nie byłam w stanie wyraźnie jej dostrzec. Była dla mnie niczym
duch.
Bogactwo wystroju zapierało dech w piersiach.
Był to z pewnością teatr, w którym występowali najznamienitsi aktorzy. Ale co
ja tam robiłam?
Poczułam nieprzyjemne łaskotanie w gardle oraz
mrowienie w czubkach palców. Miałam w głowie myśl, która wciąż mi uciekała,
jakby nie należała do mnie.
Nie pewna, co mam robić, po prostu stałam. Nie
zwracałam uwagi na nieznajomego, który czujnie mnie obserwował. Z zachwytem w
oczach przyglądałam się wnętrzu.
Usłyszałam melodię wywodzącą się z pozytywki.
Z początku była cicha, potem jej głośność stopniowo rosła. Była naprawdę piękna.
Miała w sobie coś z magii.
Mrowienie nie ustępowało ani nie wzmagało się,
dodatkowo poczułam jakby ktoś wbił mi w kark mnóstwo szpilek. Mimo wszystko nie
bolało mnie prawie wcale, momentami czułam nawet przyjemne łaskotanie.
Stałam nieruchomo. Mięśnie nóg miałam
otępiałe, bałam się ruszyć je na siłę. Odruchowo
położyłam dłoń w miejsce ukłuć. Moje palce
zetknęły się ze skórą, nic tam nie było.
Po jakimś czasie,
nie wiem dokładnie ponieważ straciłam jego poczucie, znowu pozostało tylko
mrowienie.
Zrobiłam krok do
przodu i po raz kolejny wszystko zaczęło się kręcić. Poczułam, jakbym spadała.
Z powrotem byłam na ruinach, a dokładniej
leżałam. Chropowate deski dotykały mój policzek.
Oczywistym jest to, że byłam zmieszana i
zdziwiona. Jednak nie aż tak bardzo, jak po włożeniu maski. Gorzej niż w tedy
już chyba być nie mogło.
Pozbierałam się z ziemi i znów dotknęłam
karku.
Mój wrzask
spłoszył wszystkie okoliczne ptaki. Wzleciały w niebo zasłaniając słońce. Były
pewnie tak przerażone, jak ja. Gdybym mogła, też bym odleciała. Ale jak
miałabym uciec przed samą sobą?
Na moim karku nie
było już skóry, tylko chłodne drewno. Twarde i wyszlifowane, jakoby najlepszej
jakości.
Upadłam na kolana
i rozpłakałam się gorzko. Wyłam niczym niemowlę.
-Jak?! Dlaczego?!- krzyczałam. Zacisnęłam piąstkę i
uderzyłam nią w deski. Raz, dwa, trzy, a potem przestałam. Położyłam się
oplatając kolana rękoma i łkałam po cichu.
Nie miałam
nikogo, komu mogłabym o tym powiedzieć, a tak bardzo chciałam to zrobić.
Dziecko z biednej
rodziny nie dość, że samo jak palec, wyśmiewane, wyszydzane, dręczone to
jeszcze na dodatek wplątało się w…coś. Bo jak mogłam to nazwać? Wtedy jeszcze
do końca nie wiedziałam, co mi jest ani jak to określić.
Gdy zaczęło się
ściemniać, zabrałam swoje rzeczy i skierowałam się w stronę domu. Przestałam
już płakać, lecz wciąż czułam się paskudnie.
Na domiar złego,
natknęłam się prosto na chłopaka, który uwielbiał mi dokuczać. Nie wiedziałam,
jak ma na imię więc sama wymyśliłam mu nazwę- Melon. Wykazałam się
pomysłowością typowo dziecięcą.
Był, jak na swój
wiek, wysoki oraz szeroki, miał okrągłą twarz, odstające uszy, krótko
przystrzyżone włosy i obrzydliwy uśmiech odsłaniający krzywe zęby. Był bogaty i
rozpieszczony. Jego głos przypominał buczenie.
Szłam zamyślona
więc zauważyłam go dopiero, kiedy się z nim zderzyłam.
-Uważaj jak łazisz!- burknął i mnie popchnął. W
widowiskowy sposób upadłam na pupę. Zaśmiał się i chyba uznawszy, że skoro już
tu jestem, może się nade mną trochę poznęcać, ruszył w moją stronę.
Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam uciekać.
Już mnóstwo razy przekonałam się o tym, że byłam od niego wolniejsza. Wtedy po
raz pierwszy udało mi się uciec. Napędzana strachem, smutkiem oraz zwątpieniem
mogłabym prześcignąć wiatr.
***
Znów te
oślepiające reflektory, bogactwo wystroju i piękna muzyka. Nie musiałam długo
czekać na powrót do teatru marzeń, od ostatniego pobytu nie minęły nawet dwa
tygodnie.
Tamtym razem
wiedziałam, czego się spodziewać. Faza oszołomienia trwała tylko chwilę.
Kiedy poczułam
ukłucia, z trudem przezwyciężyłam otępienie mięśni. Przypominało to wychodzenie
z bagna. Udałam się do wyjścia najszybszym tempem na jakie było mnie stać.
Pchnęłam obszerne drzwi pewna, że zaraz obudzę się z tego koszmaru. Niestety
moim oczom ukazała się…identyczna sala. Za kolejnymi drzwiami następna i tak
ciągle. Od wyjścia do wyjścia biegłam coraz szybciej, bardziej przerażona i
mokrzejsza od łez.
Niewidzialne
szpilki dręczyły lewą część mojego czoła.
W końcu coś się
wydarzyło. Cały budynek zaczął się trząść, na ścianach pojawiły się pęknięcia.
Spory kawał sufitu upadł na scenę robiąc w niej ogromną dziurę.
Kolejnym, co się
stało był ogromny ból głowy, mający swoje centrum w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą
czułam ukłucia. Uklękłam na jednym
kolanie i wbiłam paznokcie w skórę okalającą moją czaszkę. Po paru minutach
zaczęłam krzyczeć, pot oblał moje ciało.
Teatr trząsł się
coraz mocniej, deszcz gruzów zasypywał posadzkę. Nie byłam w stanie się ruszyć, nawet nie wiedziałam,
jakie niebezpieczeństwo mi grozi. Ból przyćmił moją świadomość, która już powinna
alarmować. W każdej chwili mogłam zginąć przysypana odłamkami sufitu.
Nagle jakiś
mężczyzna mnie podniósł. Otworzyłam oczy tylko na chwilę, ale to wystarczyło
bym zobaczyła jego gęstą brodę. Nawet nie zapamiętałam jej koloru. Trzymał mnie
mocno, nie pozwalając bym, w ataku drgawek, upadła na ziemię.
Biegł, czułam jak
szybko się poruszamy. Nagle jego stopa napotkała jakąś przeszkodę, poleciał do
przodu wypuszczając mnie ze swoich objęć. Z impetem uderzyłam głową o ziemię.
Jakim cudem nie straciłam świadomości? Tajemnicza siła po raz kolejny nie była
dla mnie łaskawa.
Oszałamiający
atak cierpienia nie pozwalał nawet kiwnąć palcem. Nie umiałam już krzyczeć,
mogłam tylko leżeć nieruchomo. Spod
półprzymkniętych powiek widziałam rozmazany obraz. Mężczyzna przez jakiś czas
leżał, nie byłam pewna, czy żyje. Był do mnie odwrócony plecami. Nagle drgnął i
zaczął się powoli podnosić. Kiedy usiadł, spojrzał w moją stronę.
Jego widok nie
był najpiękniejszy na świecie. Pół twarzy miał zalane krwią, przez lewą część
czoła po łuk brwiowy, skroń i część kości policzkowej biegła okropna rana.
Przyglądał mi się z wyraźnym napięciem, jakby na coś czekał.
Niemalże od razu
poczułam jeszcze potężniejszą falę bólu. Zaczęłam od cichego jęknięcia, który
szybko przeszedł w donośny wrzask. Gruzy zaczęły spadać szybciej i w większej
ilości. Choć spadały blisko nas, żaden w nas nie trafiał.
Często, ktoś mówi, że chyba mu zaraz głowa
pęknie. Jest to bardzo wyolbrzymione stwierdzenie. W tamtym momencie mogłabym
go ze spokojem użyć, ponieważ moja czaszka naprawdę ulegała zniszczeniu. Tego
bólu nawet nie da się opisać.
Zaczęło się od
lewej części czoła, przeszło przez oko i kawałek za nim się zatrzymało. Miałam
wrażenie jakby spływała po mnie lawa, jakby w mój oczodół ktoś wbijał nóż. Nic
nie widziałam, nie poczułam nawet, jak mężczyzna znów mnie podnosi.
Nagle wszystko
zniknęło. Całe cierpienie i otępienie rozpłynęło się, jakby go nigdy nie było. Z
powrotem byłam na ruinach spalonego teatru, w tej samej pozycji, co ostatnio,
jakbym spadła z nieba.
Powoli wstawałam,
bojąc się, że gwałtowny ruch przywoła ból. Nic się nie działo.
Noc wcześniej
padało, więc na ruinach było mnóstwo kałuż. Przejrzałam się w jednej z nich.
Miejsce, w którym
ból był najsilniejszy, przedstawiało drewno, takie samo, jak to na karku. Było
białej barwy. Przez moją twarz biegło pęknięcie, a lewe oko straciło swoją
barwę oraz oślepło.
Jejuu... Co chwila przechodziły mnie ciarki. Jesteś niesamowita w opisach.
OdpowiedzUsuńOna zmienia się w maskę?
W następnym rozdziale zostanie to wyjaśnione ;)
Usuń